Henryk Kaliś: Zaczyna się ziszczać czarny scenariusz…
– Mamy świadomość, że energetyka zawodowa do oferowanej energii elektrycznej dokładać nie będzie, ale jeżeli przeniesie pełny koszt uprawnień do emisji CO2 w jej cenę, a zlokalizowany w Polsce przemysł energochłonny będzie musiał go ponieść w pełnej wysokości, to będzie oznaczało wstrzymanie rozpoczętych inwestycji, ograniczanie produkcji, stopniową utratę konkurencyjności najbardziej energochłonnych firm i likwidację prowadzonej przez nie działalności produkcyjnej, a w konsekwencji również problemy energetyki, bo o 25% skurczy się jej rynek… – alarmuje Henryk Kaliś, prezes Izby Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii, przewodniczący Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu.
Jaka jest obecnie sytuacja na rynku energii? Największe wyzwania, z którymi w najbliższym czasie zmierzyć będzie musiał się polski przemysł w zakresie zarządzania energią?
Główne problemy są dwa. Pierwszy z kontraktami, wynikający z MIFID2 i niejednoznacznymi interpretacjami co do tego, czy odbiorcy przemysłowi mogą bezpiecznie zawierać kontrakty bilateralne. Sytuacja ta powoduje zawieszenie obrotu, a to jest dla nas poważne zagrożenie.
Drugim problemem są rosnące ceny energii elektrycznej „czarnej”, które prawdopodobnie są windowane przez energetyków przy okazji wzrostu cen uprawnienia dla emisji CO2. Obserwujemy bardzo intensywny wzrost cen tych uprawnień – w tej chwili to już ponad 13 €/EUA.
Równocześnie rodzi się pytanie: co się będzie działo dalej z kosztami energii? Mamy świadomość, że energetyka do jej produkcji nie dołoży, ale jeżeli przeniesie pełny koszt uprawnień do emisji w jej cenę, to zlokalizowany w Polsce przemysł energochłonny będzie miał olbrzymie problemy.
Powoli zaczyna się ziszczać czarny scenariusz, o którym mówiliśmy od lat, ale nie po to, by narzekać, lecz po to, by można się było w porę przed nim zabezpieczyć. Niestety, nasze apele o wprowadzenie w Polsce Systemu Rekompensującego rosnące w efekcie wzrostu cen uprawnień do emisji koszty energii „czarnej”, nieodmiennie nie trafiają na podatny grunt. Chyba więc przyszła pora, by odpowiedzieć na pytanie: czy Polska chce mieć przemysł energochłonny?
W jaki sposób można tu zaradzić? Potrzebna jest jakaś konkretna pomoc, wsparcie, aby przemysł energochłonny mógł u nas funkcjonować?
Nie potrzebujemy pomocy, bo polski przemysł jest najlepszy w Europie. Świadczą o tym jego parametry produkcyjne i ekonomiczne, wielkość prowadzonych inwestycji w modernizowanie technologii, innowacyjność, którą widzimy w bieżącym doskonaleniu procesów produkcyjnych. My tylko nie chcemy, by nasze firmy funkcjonowały w warunkach trudniejszych, by koszty naszej produkcji były większe niż te, które ponoszą nasi europejscy konkurenci, jedynie z powodów politycznych. Mamy przecież jeden wspólny rynek, na którym powinniśmy uczciwie konkurować; gdyby tak mogło być, to byłbym o przyszłość polskiego przemysłu spokojny.
Jeśli 8 najważniejszych gospodarek europejskich wprowadziło system rekompensat, chroniąc w ten sposób swoje przedsiębiorstwa narażone na carbon leakage przed nieoczekiwanym, nadmiernym wzrostem kosztów energii, a pozostałe mają niskie współczynniki emisyjności, bo mają energetykę jądrową albo rozwiniętą energetykę odnawialną, jeśli Komisja Europejska specjalnie wydała wytyczne, by łatwiej było te systemy wprowadzać, to trudno, byśmy się o to rozwiązanie nie starali. I to nie jest oczekiwanie na preferencje dla firm, które działają w Polsce. Po prostu mamy prawo do uczciwej konkurencji, a niestety w obszarze kosztów energii jest ona coraz bardziej uzależniona od regulacji.
A jak w perspektywie rosnących cen energii wygląda inwestycja we własne źródło? Czy to jest jakieś rozwiązanie?
To trudny moment dla podejmowania tego typu decyzji. Kształt Ustawy o wysokosprawnej kogeneracji zniweczył wieloletnie zdobycze przemysłowych autoproducentów. Wprowadził rozwiązania, które odbierają możliwość uzyskiwania wsparcia przez kogenerację przemysłową produkującą ciepło i energię elektryczną jedynie na potrzeby własne. Ponad dwuletni wysiłek Izby Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii, która w koalicji z innymi organizacjami branżowymi prowadziła bardzo intensywne prace nad systemem wsparcia, który mógł skutecznie wspierać, po 2018 r., rozwój całej kogeneracji rozproszonej, zniweczył jeden warunek: premię kogeneracyjną dla całej wytworzonej, wprowadzonej do sieci i sprzedanej (a więc nie zużytej na potrzeby własne) energii elektrycznej będzie można uzyskać, jeśli 70% wyprodukowanego w kogeneracji ciepła użytkowego zostanie wprowadzone do publicznej sieci ciepłowniczej. Kolejny, eliminujący ze wsparcia systemowego producentów przemysłowych zapis, dotyczy definicji „paliwa gazowego”. Nie uznano za takowe gazów pozyskanych z odmetanowania kopalń, gazów koksowniczych czy innych gazów odpadowych pochodzących z przemysłowych procesów technologicznych. Oznacza to brak możliwości systemowego wspierania powstających w oparciu o przemysłowe paliwa odpadowe elektrociepłowni.
Czyli może się okazać, że inwestycja we własne źródło wcale nie będzie opłacalna.
Problem polskiego przemysłu polega na tym, że co jakiś czas, jako kraj, formułujemy polityki energetyczne, ale nie mieliśmy nigdy, i nie mamy też dzisiaj polityki gospodarczej. Trudno się w Polsce przebić z oczywistą tezą, iż o sile gospodarki decyduje nie energetyka, która jedynie tworzy warunki dla rozwoju i społeczeństwa, i gospodarki, a właśnie przemysł, tradycyjnie silny, oparty o najnowocześniejsze technologie, spełniający najwyższe wymogi w zakresie efektywności ekonomicznej i energetycznej. Restrukturyzując się permanentnie od 1990 r. polski przemysł wyprzedził swoich konkurentów nie tylko w innych krajach UE, ale i na świecie. Teraz to oni muszą równać do nas. Polski przemysł zrobił wszystko,o by przetrwać w warunkach morderczej światowej konkurencji. Niestety polityki energetyczna, klimatyczna czy fiskalna nie tylko nie wspierają rozwoju przemysłu, często wręcz niweczą atuty przez niego wypracowywane przez długie lata. Przykładem na to jest właśnie projekt Ustawy o wysokosprawnej kogeneracji, która nie tylko stawia pod znakiem zapytania byt istniejących przemysłowych źródeł kogeneracyjnych, ale powoduje, iż nowe przestaną być opłacalne.
Jaki jest problem w tym, by taka polityka gospodarcza powstała?
Poruszamy się w obszarze kosztów energii. To nie jest jedyny, ale bardzo istotny element międzynarodowej konkurencyjności. Trudno powiedzieć, dlaczego rządzący nie doceniają wagi tego tematu. W 2015 roku zostały wprowadzone dwa rozwiązania redukujące w grupie najbardziej energochłonnych firm, koszty energii odnawialnej i podatku akcyzowego. Oba wymagają wprowadzenia wielu zmian. W obszarze podatku akcyzowego od energii elektrycznej szczególnie dotyczy to niefunkcjonującego w praktyce zwrotu zapłaconego podatku akcyzowego dla zakładu energochłonnego. Staramy się nawiązać w tej sprawie dialog, jednak bez widocznej reakcji ze strony rządzących. A przecież przemysł energochłonny to 500 tys. miejsc pracy, to ponad 2 mln ludzi, którzy dzięki naszym firmom mają stabilne warunki do życia, prawie 75 mld zł PKB, 90 mld zł przychodów sektora finansów publicznych, 385 mld zł wartość produkcji sprzedanej. Jesteśmy niesłabnącym źródłem rosnącego popytu na krajowe produkty i usługi innych firm z różnych branż, przyczyniamy się również do generowania w gospodarce dodatkowej konsumpcji.
Sądzę, iż główną przyczyną braku jasno sprecyzowanej polityki gospodarczej jest przekonanie rządzących, iż przemysł jest tak dobry, że poradzi sobie w każdych warunkach, i dlatego nie warto się nim zajmować. Niestety nie jest to prawda. Rozwiązania regulacyjne chroniące przemysł w innych krajach UE są powszechnie znane, trzeba tylko zastosować je również w Polsce.
Gdy energia jest droga, trzeba szukać źródeł jej oszczędności i wprowadzać rozwiązania, które spowodują wzrost efektywności energetycznej. Na zakłady energochłonne został wprowadzony obowiązek przeprowadzania audytów. Czy to przynosi faktycznie realne efekty? Czy nie jest to robienie audytu dla samego audytu?
Ustawy o efektywności energetycznej nie wprowadzono dla firm energochłonnych. Duży przemysł większość prostych rezerw w zakresie oszczędności energetycznej już wykorzystał. Restrukturyzacja przemysłu trwa 28 lat i firm, które rozwiązań proefektywnościowych nie wprowadziły, po prostu już nie ma, nie przetrwały.
Starania o efektywność energetyczną są niezbędne. Rządzący potrzebują bilansu oszczędności, które można jeszcze uzyskać. Jednak w mojej ocenie efektywność energetyczną systemowo trzeba poprawiać przede wszystkim w sektorze publicznym, u odbiorców indywidualnych i w małych firmach, gdzie nie ma ani wiedzy, ani specjalistów, ani być może uzasadnienia ekonomicznego, by to skutecznie robić. W ciężkim przemyśle największe efekty w postaci poprawy efektywności energetycznej uzyskuje się przy okazji kosztownych modernizacji technologicznych. Tego typu działań nie prowadzi się w oparciu o wnioski z audytu. To efekt długofalowych strategii biznesowych. Ale dysponujemy również przykładami, że sprawna firma audytorska może w dużym zakładzie przemysłowym dostrzec rozwiązania, które często zmieniają wieloletnie stereotypowe myślenie o prowadzeniu gospodarki energetycznej. Dotyczy to np. wykorzystania potencjału ciepła odpadowego, którego znaczne rezerwy można znaleźć w każdej większej firmie.
Jak nie audyt to może ISO 50001? Na nie postawiło m.in. KGHM Polska Miedź.
Przez samo wprowadzenie ISO 50001 nie zmieniamy technologii i nie zmniejszamy energochłonności. W firmie wszystkie wskaźniki pozostają na tym samym poziomie. Uzyskiwany efekt wynika z czegoś innego. ISO 50001 zmusza do szczegółowej analizy wskaźników zużycia energii, kosztów energii, wprowadzania systemów nadzoru nad jej zużywaniem i, jak zwykle, gdy się o czymś myśli, do refleksji, w efekcie której pojawiają się nowe rozwiązania. Uczulenie służb technologicznych i służb utrzymania ruchu na problem efektywności energetycznej jest niezbędne, szczególnie w firmach dużych, w których z uwagi na efekt skali można uzyskać większe efekty. W mniejszych spółkach pewnie będą one mniejsze, ale tam również ten system powinien się pojawić, chociażby po to, by uniknąć okresowego wykonywania audytów energetycznych przedsiębiorstwa.
Rozumiem, że to wszystko pozytywne działania, które jednak nie są lekiem na rosnące ceny energii, które mogą być dla polskiego przemysłu zabójcze.
Jeśli cena uprawnień do emisji osiągnie poziom 25-30 €/EUA, pojawi się zagrożenie wzrostu kosztu produkcji energii elektrycznej o 80 do 100 zł/MWh. Rynek mocy, w tej chwili jedyne znaczące źródło finansowania transformacji polskiej energetyki, spowoduje kolejny wzrost kosztu energii o 40-60 zł./MWh. Tylko te dwa składniki spowodują podwojenie kosztu produkcji energii elektrycznej w Polsce, a zapewne i podwojenie kosztu, który sumarycznie za energię elektryczną zapłacą również polscy odbiorcy przemysłowi.
A jak pan ocenia wprowadzenie rozwiązania redukcji zapotrzebowania mocy na polecenie operatora?
„Bolesław” S.A. i kilka firm z sektorów metalowego czy chemicznego uczestniczy w świadczeniu tej usługi. W naszej ocenie warunki, jakie zaoferował uczestnikom OSP są bliskie oczekiwań, w szczególności pozytywnie oceniamy pojawienie się po raz pierwszy w historii płatności za gotowość do świadczenia tej usługi. Bardzo ważna jest również wiedza na temat wymaganej liczby redukcji i ich sumarycznego czasu, co zakładom przemysłowym pozwala realnie ocenić ryzyka związane z ograniczeniami w produkcji. To szczególnie ważne dla dużych firm, które nie mogą redukować się zbyt często, oferują za to produkt, który jest w 100% gwarantowany. Nie ukrywam jednak, że decyzje o przystąpieniu do świadczenia tej usługi były podejmowane również w oparciu o nadzieję na środki za fizyczne przeprowadzenie redukcji. W przypadku maksymalnej ich liczby, czyli wykonania 7 redukcji latem i 7 redukcji zimą, zachęta finansowa była naprawdę kusząca, niestety czas pokazał, że nadzieje uczestników usługi okazały się płonne. Przez cały rok OSP nie przywołał do zrealizowania fizycznej redukcji nawet jeden raz. W rozstrzyganym właśnie przetargu na świadczenie usługi redukcji zapotrzebowania na polecenie OSP za trudne do uzasadnienia uznajemy zwiększenie wolumenu, który mogą oferować w przetargu agregatorzy, z 50 MW (poprzedni przetarg) do 200 MW. Traktujemy to jako nieuzasadnione preferowanie tej grupy uczestników, która jak dotąd pomimo wieloletnich doświadczeń żadnymi dokonaniami nie może się pochwalić.
Ale że w minionym roku nie było potrzeby przywoływania do redukcji to chyba dobrze…
To i dobrze, i źle. Zakładam, że redukcji nie było, bo nie było takiej potrzeby, system elektroenergetyczny był stabilny i bezpieczny, OSP z usługi nie korzystał. Trzeba jednak pamiętać, iż płatności za gotowość do świadczenia usługi redukcji zapotrzebowania są na granicy zainteresowania dużych firm. To, czy będą zainteresowane udziałem w kolejnych przetargach, zależy w dużej mierze od ich specyfiki, tego, jaką infrastrukturą energetyczną dysponują, czy mają własne źródła wytwórcze wyposażone w zdolności regulacyjne, czy w 100% wykorzystują moce produkcyjne, czyli mogą swoją produkcję magazynować, i na jak długo.
Na rynku pojawili się też agregatorzy, dzięki którym świadczenie tej usługi mogły zgłaszać i mniejsze firmy.
Agregatorzy nie są potrzebni dużym firmom, te radzą sobie doskonale same. Poza tym oferta agregatora i dużej firmy energochłonnej, to dwa różne produkty. Rolę agregatorów dostrzegam w programach dobrowolnych, w animacji rynku usług systemowych tam, gdzie nie są one jeszcze znane. Agregatorzy winni uaktywnić firmy, które mają możliwości redukcyjne, ale nie posiadają wiedzy, technologii, systemów nadzoru. Szacujemy, że potencjał, który jest przez nich do zagospodarowania, to około 1000 MW. To winna być ich działalność podstawowa.
Usługa redukcji zapotrzebowania oferowana przez duży przemysł winna być traktowana jako ostatnia próba obrony stabilności Krajowego Systemu Elektroenergetycznego, poprzedzająca wprowadzenie administracyjnych ograniczeń w dostawach energii elektrycznej, coś, co winno działać na wzór zimnej rezerwy, tylko szybkiej, precyzyjnej i niezawodnej, dającej 100% gwarancji, że deklarowane redukcje zostaną wykonane w deklarowanym zakresie i we wskazanym czasie.
A co pan myśli o modelu finansowania ESCO?
Mam swoje doświadczenia z realizacją działań proefektywnościowych i często obserwuję, jak wysokie bywają wymagania stawiane firmom działającym w formule ESCO przez gospodarzy obiektów. Powszechne jest oczekiwanie, by firma przeprowadziła audyt, zrealizowała projekt i żeby to jeszcze nic nie kosztowało. Na szczęście są firmy, które z tego typu oczekiwaniami nauczyły się sobie radzić, w moim zakładzie np. pojawiła się firma STRAAG Sp. z o.o., która, z obopólną korzyścią, właśnie w formule ESCO przeprowadziła modernizację oświetlenia kilku hal produkcyjnych.
Często firmy funkcjonujące w tej formule realizują inwestycje proefektywnościowe w zakładach, które na efektywność energetyczną stać. Ich rolą jest wtedy pokazywać możliwości, zachęcać do realizacji i budować świadomość, że warto projekty poprawiające efektywność energetyczną realizować. Ten model sprawdza się też w przypadku przedsięwzięć, dla których skala oszczędności jest niewielka, i zarząd nie widzi uzasadnienia, by się tym tematem zajmować. Trudno jest jednak odmówić, kiedy prezentowane efekty gwarantują zwrot z inwestycji w rok, wykonawca deklaruje, że większość prac wykona samodzielnie, nie zakłócając toku produkcji, i deklaruje finansowanie inwestycji z uzyskiwanych oszczędności. Tak więc rola firm funkcjonujących w modelu ESCO to przede wszystkim skuteczna realizacja projektów proefektywnościowych, ale również popularyzowanie wiedzy o efektywności energetycznej.
Rozmawiała Joanna Jaśkowska, zastępca redaktora naczelnego Wydawnictwa BMP
Komentarze