Felieton P. Świtalskiego: Majster, nie magister. Pompiarz, a nie pompolog
W Gazecie Wyborczej ukazał się na pierwszej stronie (2 października 2015) duży artykuł pod wiele mówiącym tytułem „Majster, nie magister”. Tezy tej publikacji nasunęły mi liczne refleksje i wspomnienia.
Przed wieloma laty mój promotor i przyjaciel docent Paweł Zworski wymyślił termin pompologia i drażnił nim środowisko uczelniane. Swoją karierę naukową poświęcił na rzecz prac nad techniką pompową w górnictwie miedzi, odwadnianiu i przeróbce rud. Wolał być inżynierem, a nie profesorem. Najwybitniejszy konstruktor polskich pomp – Szczepan Łazarkiewicz – był absolwentem szkoły Wawelberga. Podobnie jak on – „majster a nie magister”, w dziedzinie pomp zapisali się amerykańscy inżynierowie A.J. Stepanoff i I. Karassik (uchodźcy z Rosji w dniach rewolucji) oraz wielu innych. Profesor A.T. Troskolański, współautor wraz z Sz. Łazarkiewiczem książki „Pompy wirowe”, tłumaczonej na wiele języków, doszedł do wniosku, że dzieło to winno być wzbogacone o praktyczną wiedzę z zakresu eksploatacji i zaproponował mi współautorstwo kolejnego wydania. Rozpoczętą współpracę przerwała długoletnia choroba i śmierć profesora.
Jestem zdania, że technika pompowa w Polsce odczuwa brak majstrów, zwłaszcza w eksploatacji. Wina za ten stan rzeczy leży po stronie polityki edukacyjnej i – niestety – programów nauczania. Rola pomp w eksploatacji, z uwagi na energochłonność i wymaganą niezawodność, jest nie do przecenienia. Problematyka pomp na wyższych uczelniach występuje na dwóch krańcowo różnych poziomach. Na wysokim kształci się i doktoryzuje magistrów od projektowania pomp, a na niskim, zamiast uczyć praktyki eksploatacyjnej – „jak popadnie”. Wiedza o eksploatacji pomp, zdawałoby się niezbędna absolwentom głównie inżynierii sanitarnej i energetykom, jest przekazywana na kilkunastu polskich uczelniach, przez wykładowców z tytułami naukowymi i praktyką wyłącznie uczelnianą. Taka dydaktyka nie grozi niczym poza dewaluacją i tak zbędnych na rynku pracy dyplomów, nie mówiąc o innych równie ważnych negatywnych konsekwencjach.
Przykładem lekceważenia pomp oraz obowiązku rzetelnego kształcenia są wykłady przedmiotu „Pompy i Układy Pompowe” na jednej z uczelni o randze politechniki. Studentom wydziału Inżynierii Sanitarnej dyktowane są treści z zakresu doboru, zasad działania i instalowania pomp (w tym tarana hydraulicznego – komu to potrzebne?). Poziom wykładów zaskoczył wszystkich członków Rady Programowej czasopisma. Z braku miejsca nie mogę przytoczyć argumentów tej oceny, ograniczę się do faktu lekceważenia obowiązujących norm – operowania jednostką KM (koń mechaniczny) do wyrażenia mocy i pojęciem ciężaru właściwego. Profesor (niech pozostanie anonimowym), przyznając się do nieznajomości pomp, usprawiedliwiał swój poziom wiedzy argumentem starannego wysłuchania wykładów profesora Macieja Zarzyckiego.
Przed kilku laty, wspólnie z doktorem Markiem Skowrońskim, zorganizowaliśmy na Politechnice Wrocławskiej ogólnopolskie sympozjum na temat programów nauczania techniki pompowej. Uczestnicy sympozjum zgodnie wsparli postulat rozszerzenia programów praktyczną wiedzą z dziedziny doboru i eksploatacji pomp. Podobnie jak „na Zachodzie” poziom wiedzy uczelnianej winien być uzupełniony kształceniem podyplomowym. W tym przypadku na kursach praktyki eksploatacyjnej. Niech mi wolno będzie donieść, że wspólnie z profesorem Waldemarem Jędralem występujemy z inicjatywą pod nazwą Akademia Techniki Pompowej (jak tytuł naszej ostatniej książki) skierowaną do pompiarzy – majstrów i magistrów zainteresowanych efektywnością energetyczną pomp i układów pompowych oraz ich niezawodnością.
Fot. Piotr Świtalski